Piszę ten post na jednym wdechu, czuję jak mnóstwo emocji się we mnie kotłuje. Kwarantanna moich dzieci to czyste szaleństwo i nie chodzi tu wcale o to, że nie mogliśmy wychodzić z domu, ale o to co działo się na jej początku i o to co dzieje się teraz. Ja i mój mąż izolację kończyliśmy pierwszego listopada, dzieci zaczynały kwarantannę od drugiego listopada i co oczywiste ktoś musiał z nimi zostać w domu. To chyba nic dziwnego, że czterolatek i 1,5 roczne dziecko nie mogą zostać same w domu, prawda?
Kwarantanna dzieci
Kwarantanna naszych dzieci przypadła akurat na okres kiedy to zmieniały się przepisy dotyczące zasiłków opiekuńczych. Pamiętacie jakie zapewnienia składał rząd? Wszystko będzie pięknie! Informacje o izolacjach i kwarantannach będą przesyłane automatycznie. Nareszcie nie trzeba będzie biegać z wnioskami do ZUSu i pracodawcy. Brzmiało cudownie. My w domu nie mamy nawet drukarki więc z tymi wnioskami trzeba by było latać po mieście i szukać otwartego punktu ksero żeby wydrukować, a potem dostarczyć je do pracodawcy. Sporo biegania i zamieszania. Ucieszyłam się więc, że trafiliśmy na ten cudowny okres kiedy to przepisy się zmieniają. Moja radość nie trwała jednak zbyt długo…
Kwarantanna dzieci zaczynała się od poniedziałku, a my z mężem pół niedzieli spędziliśmy wisząc na zmianę na infoliniach i próbując się czegoś dowiedzieć. Dodzwonić się do Sanepidu to jest sztuka! Dzwoniliśmy zarówno na infolinię lokalną jak i krajową. Udało się mojemu mężowi. I co? Ano nic. Pani nie miała pojęcia co zrobić i czy w ogóle coś przysługuje za czas kwarantanny dzieci. Inna pani powiedziała, żeby zadzwonić do lekarza i wziąć opiekę. W końcu jakaś konkretna informacja.
Kwarantanna i nowe procedury
Poniedziałek. Dzwonię od rana do lekarza, kolejne wiszenie na telefonie. Przy dwójce dzieci to naprawdę nic przyjemnego. Pediatra poinformowała mnie, że właśnie zmieniły się przepisy i już nie może wystawiać opieki na czas kwarantanny dzieci, bo teraz to opieka przyznawana jest automatycznie.
Dzwonię do ZUSu, ale nie… tam nie ma najmniejszej szansy się dodzwonić. Nawet nie ma sygnału, od razu przerywa połączenie. Jestem coraz bardziej zdenerwowana, przecież nikt nie chce mieć nieusprawiedliwionej nieobecności w pracy! Dzwonię do swoich kadr, tam Pani też rozkłada ręce, ale uspokaja mnie, że mam na to trzy dni więc “może coś się wyjaśni”. W międzyczasie dostaję informację, że od wtorku zamykają przedszkole syna z powodu braku personelu. Podpytuję panią z przedszkola, ona też nic nie wie… Rozbolała mnie głowa, czuję się zmęczona i zniechęcona do czegokolwiek, ale kobieto przecież masz dwójkę dzieci w domu. Musisz ogarniać!
Następnego dnia (sama!) znalazłam informację, że wystarczy złożyć oświadczenie w pracy, a potwierdzenie pracodawca może pobrać z sanepidu. Ok, tak robię, uznaję sprawę za zakończoną.
Dwa tygodnie później dostaję informacje z pracy, że to tak nie można, że nie ma żadnego pokrycia za te dni…. Pytam co w takiej sytuacji robią inni rodzice? Najczęściej biorą zwolnienie od lekarza, hmmm mi lekarz nie chciał wypisać opieki, zresztą czemu miałby to robić skoro zasiłek miał być przyznawany automatycznie?
My rodzice jesteśmy tak naprawdę pozostawieni sami sobie. Brakuje informacji dla nas i osób które pracują na infoliniach… Wszystko jest cudowne, ale tylko w teorii, w praktyce nic nie działa…
Jeśli chcesz przeczytać o koronawirusie u nas w domu kliknij TUTAJ
Jeśli spodobał Ci się ten post i uważasz, że może przydać się innym rodzicom to będzie mi bardzo miło jeśli:
- polubisz go lub udostępnisz na moim Facebooku,
- zostawisz komentarz
- polubisz mój fanpage na Facebooku lub Instagramie, by być na bieżąco z najnowszym wpisami
- zostawisz na Youtubie kciuk w górę i klikniesz subskrypcję
Dziękuję!